Chcemy, żeby seniorzy byli bardziej aktywni, a dzieci się częściej uśmiechały i wiedziały, że jest ktoś, kto o nich pamięta i właśnie dla nich pisze swoje bajki i wiersze.

Projekt „Latające babcie” jest organizowany przez wolontariuszki stowarzyszenia kobiety.lodz.pl dla Pań w wieku 55+. Uczestniczki projektu wezmą udział w cyklu spotkań literacko-aktorskich. W ich trakcie będą:

- pisać bajki, wiersze, opowiadania

- przygotowywać je do druku

- tworzyć bajkowe spektakle dla dzieci

Spotkania będą się odbywać w siedzibie stowarzyszenia w Łodzi przy Al. Kościuszki 48 Ip. Projekt pozwoli jego uczestniczkom realizować długo skrywane literackie i teatralne marzenia. Jest wyjątkową okazją do niecodziennych spotkań międzypokoleniowych. Przygotowane w ramach projektu spektakle będą przedstawiane najmłodszym widzom w przedszkolach, hospicjach, domach opiekuńczych i szpitalach.

- Urszula Machcińska -.

Bronia

Bronisława Kosmyk


MARATON ŻÓŁWI
Spierały się raz dwa żółwie
o to, który szybciej chodzi.
- Jestem dobry na starcie,
jeden z nich dowodzi.
- Co tam start, mnie w finiszu
nikt nie dorównuje.
Oba żółwie – dobre równie,
orzekły więc zgodnie:
- Nie kłóćmy się, urządźmy
zawody sportowe!
Pomysł zaiste przedni,
Jeż dał sygnał z rakiety:
maraton rozpoczęty.
Wyruszyły żółwie w drogę
był początek lata,
nagrodą dla zwycięzcy
miała być sałata.
Trasa wiodła przez:
pole, lasek, zagajniczek,
mostek, pod mostkiem strumyczek,
przy strumyczku była meta,
tam już na pierwszego chwata
czekała dorodna sałata.
Maszerują żółwie równo,
łapa w łapę: człap, człap, człap.
Idą wolno, jak to żółwie,
sapią ciężko: sap, sap, sap!
Zmartwiona sałata żali się do jeża:
- Zanim one dojdą, ja będę nieświeża…
Dawno spadły liście z drzew,
Ziemię spowił śniegu tren,
idą żółwie samochwały
idą, jakby w miejscu stały.
Idą żółwie, dniem i nocą,
tylko nie wiadomo po co.
O nagrodzie – koniec mrzonek,
z sałaty pozostał…
Jedynie korzonek.
Sensu brak tu zupełnie
więc po co się tak mozolą?
Bo to nie są żółwie głupie,
One wiedzą co robią.
Nim dojdą do celu…
Nastanie przedwiośnie,
a wtedy im nowa
NAGRODA wyrośnie!

TALERZ JEŻA
Przyszedł Jeż do Jeża
rozżalony nieprzeciętnie
ze skargą na Jeżozwierza,
któremu w potrzebie
użyczył talerza,
a ten go w ogóle
zwrócić nie zamierza.
Jeż Jeżowi rzecze szczerze:
- Daj pan spokój z tym talerzem,
gdyż podsłuchał (w dobrej wierze)
co mówiły Nietoperze.
Domyślił się rzutki Jeż,
że wspomniany ów Jeżozwierz
chce urządzić urodziny
żony swej, Jeżozwierzyny
najeżonej bez przyczyny.
Sporządził już listę gości
w pierwszym rzędzie Jeżozwierzy
oraz ich kuzynów Jeży.
Uczta będzie jak należy,
problem w tym, że brak talerzy.
- Jak pan widzi kumie drogi
jeden talerz na pierogi
rzeżuchą faszerowane
będzie mało niesłychanie!
A przysmaki różnorodne
Jeżozwierzy, tudzież Jeży
jak podać gdy brak talerzy?
Gdzie położyć żabie nóżki,
podsmażane dżdżownic tuszki,
żuczki w grzybkach, oraz
jeżynowe faramuszki?
A jeśli przyfruną Gżegżółki
żubrówki szczyptę uszczknąć, to co?
Z jednego talerza trudno
wyżywić gromadę całą,
nawet tuzin będzie mało!
Bądź pan przyzwoitym Jeżem
idź do sklepu, kup talerze,
najlepiej duże półmiski,
więcej wtedy się najemy,
dla nas to – zysk czysty!
- A mój talerz? pyta Jeż…
- Co pan z tym talerzem stale?
- Ale przecież… żadne ale,
pan talerza już nie żałuj
i tak był poobijany.
Sam widziałem, bo go miałem
zeszłej środy, poszedłem z nim
na jeżyny i jagody,
a że jagód było mało
ździebko mnie zdenerwowało
i stało się, co się stało.
Nic z talerza nie zostało!
Brzdęknął raz – tu próżny żal
po talerzu już niestety.
Wygadałem się, o rety!
No cóż trudno, nic nie zmienię…
Tak mi przykro panie Jeżu
żegnam pana uniżenie,
zapomnijmy o talerzu.
Zamykając drzwi za gościem
Jeż mruczał pod nosem:
- Pan się już tak nie jeż
panie Jeż, bo wyglądasz…
jak druciana szczotka,
a nie Jeż!

JADŁOSPIS
Raz małe zajączęta
na polnej miedzy pod lasem
borykały się dzień cały
z takim tarapatem:
- Jak marchewkę jadać,
samą, czy też ze szpinakiem?
A rzecz cała tak się miała:
Mama wyszła rano z domu
po włoszczyznę do rosołu
i nie wraca, a tu…
słońce już wysoko,
pora na śniadanie,
a co na nie?
Dookoła tylko szpinak
i marchewek parę.
Szpinak zdrowy i co z tego,
nikt za nim nie przepada,
marchew zdrowa lecz rośnie jej
tylko jedna grządka mała
a tu na posiłek czeka -
pokaźna gromada.
Gdyby chociaż groszków kilka,
selerka kawałek, maciupeńka kalarepka,
nie było by sprawy wcale
a tu szpinak, szpinak wkoło
pleni się zuchwale.
Szpinak – zmora wszystkich dzieci
jak wieść niesie lasem,
już na sam widok szpinaku
krzywią się z grymasem.
Czy dotyczy to zajączków,
nie wiadomo wcale!
- Szkoda czasu na gdybanie,
zjedzmy szpinak…
Zobaczymy, co się wtedy stanie!
- Kto zaczyna? Chętnych brak.
Oj! Z odwagą u zajączków
coś nie tak…
Brzuszki puste, głód doskwiera,
zjadłyby chętnie kapustę
gdyby była… ale nie ma!
Siedzą biedne, zrozpaczone,
jeszcze chwila, zaczną płakać…
W samą porę, przed wieczorem
z lasu wyszedł zając tata
i powiada: Dzieci drogie,
wiedzcie to, że:
od początku tego świata
do marchewki zawsze była
najlepsza sałata!
A ta rośnie niedaleko
za lasem na grzędzie
jest jej dużo i dlatego
wszystkim rada będzie.
Zajączki uratowane!
Uff! Odetchnęły z ulgą wielką
i już jeden przez drugiego
na kolację szybko biegną.
A po chwili, na zagonkach
prócz chrupania i chrumkania
słów zachwytu nie ma końca:
- Jaka pyszna ta sałata,
chrup, chrup, chrup,
mniam, mniam, mniam,
- A jaki mądry nasz tata,
że ją tu pokazał nam!
Tata zając, uśmiechnięty
Wykręcił trzy piruety…
- A teraz zajączęta
po zjedzeniu sałaty,
wracamy uzupełnić
jadłospis SZPINAKIEM!

ZIMA W MIEŚCIE
Spadło śniegu co niemiara
zima, nic dziwnego,
wypiękniało całe miasto,
nie ma w tym nic złego
z jednym wszak wyjątkiem:
Jeśli jest się poza domem
z powrotem doń – będzie problem.
Śnieżna biel otula miasto
białym szalem, tonę w niej
kierując się na przystanek,
ze łzą w oku, patrząc wokół
myślę z żalem:
- Nie przyjadą po mnie sanie
zaprzężone w pstre bachmaty,
nie zabierze mnie na chatę
panicz piękny i bogaty
żeby chociaż: – tramwaj jakiś
czy autobus, ale gdzie,
nic z tych rzeczy…
Miejsca mieć nie będzie. Nie!
Po kolana grzęznę w zaspach
rozpacz mnie dopadła czarna,
myśląc o tym, co spotkało żonę Lota
W śnieżną przestrzeń ruszam zwolna.
Litościwa wyobraźnia sprawia że
pod nogami chrzęści mi…
piasek plaży z Saint-Tropez.
Jeszcze tylko kilka potknięć
bądź wywrotek,
i przy odrobinie szczęścia
do domostwa jakoś dotrę.
Jestem w domu! Cała, zdrowa,
niezrażona…
Cóż, przywyknąć była pora
by nie dziwić się niczemu:
Przez rok cały od lat trwamy
w gotowościach wielu,
wystarczy, że spadnie śnieg
gotowości w mig topnieją
a śnieg – nie!
Coś w tym jest, ale co
wie tylko Królowa Śniegu.

STRACH NA WRÓBLE
Znudziło stracha na wróble
bezczynne stanie w polu,
wróble miały go za nic,
wciąż drwiły zeń pospołu.
W końcu strach rad nie rad
powędrował sobie w świat!
Uszedł drogi kawał spory,
rozgląda się dookoła
wypatrując skrawka pola,
gdzie mógłby odpocząć chwile,
obetrzeć pot z czoła.
Lecz nic z tego, wróble bowiem
też ruszyły za nim w drogę,
przygadując mu przewrotnie:
– Skoro jesteś naszym strachem
postraszże nas, strachu, czasem,
zamiast dawać nogę!
Rozłościł się strach okrutnie,
chwycił za kij, jak nie huknie:
– Ach, wy, wróble zatracone,
dosyć tego! Żartów koniec!
Pokażę wam ja tu zaraz,
kto jest panem na zagonie!
Rozpędził je na cztery wiatry,
wszystkie – co do jednego…
Życzeniom stało się zadość,
same chciały tego!

GŁODNA KOZA
Wystrojona odświętnie
w słomkowy kapelusik
wiązany na wstążeczkę,
idzie Koza nad rzeczkę
na niedzielną wycieczkę.
Niesie koszyk z jedzeniem
i chusteczkę w kropeczki,
z braku stołowej serwetki.
Siadła Koza na trawie,
na chusteczce w kropeczki
rozłożyła zapasy:
pajdy chleba, pięć jajek,
duże pęto kiełbasy,
sporą masła osełkę,
cały placek z kruszonką
i do tego na deser…
śledź w śmietanie, na słodko.
Zjadła Koza to wszystko
wypiła wody z pół rzeczki,
leży bardzo zmęczona
leniwie się przeciąga,
ziewając jak nieszczęście:
- Mee! Chyba trochę się prześpię,
tylko wciąż jestem głodna…
Mee! Zjadłabym coś przed snem!
Co też i uczyniła pomysłowa Kozucha,
słomkowy kapelusik
(razem ze wstążeczką)
powędrował do brzucha.
Na tym nie koniec wcale.
Boli Kozę głowa,
ma dreszcze złowieszcze,
a ciągle się zastanawia
co by tu zjeść jeszcze,
co by tak jeszcze?
A że nic już nie miała
zjadła… kropki z serwetki,
serwetkę też zjadła
i padła. Niestety!
Chyba się przejadła!
Powodem nie był przecież
niedostatek jadła.
Został tylko koszyczek
w ogóle nieruszony,
pewnie tylko dlatego,
że był plastikowy.
A może to woda zaszkodziła Kozie?
Nie-prze-go-to-wa-na?
I tak też być może!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz